Następny dzień minął na podobnych czynnościach, co poprzedni. Sprawdzanie czy dziewczyna niczego nie zapomniała. W końcu nie wiadomo, ile będzie trwał ten wyjazd. „ A może pojedzie tam już na zawsze?”- właśnie taka myśl krążyła w głowach jej rodziców najczęściej. Choć próbowali zgrywać pozory szczęśliwych z tego, że ich córka leci na inny kontynent, to tak naprawdę w głębi serca bardzo się bali i martwili, co ją tam spotka. Czy nie stanie się coś złego? Czy wszystko się uda? Czy odniesie sukces? Starali się być optymistami, ale nie wierzyli w to, że to właśnie Ania mogłaby stać się ikoną muzyki. Była zbyt nieśmiała i pospolita. Na ulicy nie wyróżniała się z tłumu. Była po prostu zwykłą nastolatką, która niedługo miała wkroczyć w dorosłe życie. Nie przejmowała się niczym, wszystko traktowała jako jedną, wielką przygodę, choć chwilami zdarzało jej się stąpać twardo po ziemi. Jej wygląd też był pospolity. Jednak wyróżniała ją jedna rzecz – jej włosy. Istne Afro. Niektórymi wieczorami zastanawiała się, czy w jej rodzinie nie było jakiegoś Murzyna (nie obrażając ich) czy kogoś o podobnych genach. Właśnie ta rzecz sprawiała, że zwracano czasami na nią uwagę. Ale zazwyczaj słowa, jakie używano w jej kierunku nie zaliczam do pozytywnych. Zawsze mówiono na nią: „Biały murzyn”; „Afro” itp.
Po męczącym, a zarazem ostatnim dniu w domu położyła się na podłodze i patrzyła się w sufit. Wspominała szkołę, swoich kolegów, koleżanki ich zaczepki, ale również wszystkie pozytywne sytuacje, których nie było za wiele. Jednak nigdy nie mówiła nikomu o swoich problemach, wszystko skrywała głęboko w sobie, gdyż nie miała zaufanej przyjaciółki. Kiedyś myślała, że jest to jej kuzynka, ale gdy ta znalazła „mężczyznę swojego życia” wszystko się zmieniło. Już nie mają takiego dobrego kontaktu, ale właśnie wtedy postanowiła do niej zadzwonić. Zdjęła telefon z półki i usiadła na kanapie. Wykręciła numer:
– Cześć Natalia. Nie przeszkadzam? - zapytała speszona.
– Hej! Jasne, że nie przeszkadzasz. Coś się stało, że postanowiłaś do mnie zadzwonić?
– Nie... Chociaż... Właściwie... To tak. - zaczęła się jąkać.
– Spokojnie. Oddychaj.
– Wiesz... Jutro wyjeżdżam i chciałam po prostu porozmawiać.
– Aha.. No to rozmawiajmy. - po tych słowach zapadła cisza.
– No to się nagadałyśmy. Hehe. Ale ja chciałam porozmawiać tak od serca.
– Czyli jak?
– Widzę, że nie wiesz, o co mi chodzi. To powiem prosto z mostu. Myślałam, że mogę na Ciebie zawsze liczyć, ale fakt, że jutro nie przyjedziesz pożegnać mnie na lotnisko, trochę mnie zabolał. Od kiedy to chłopak jest ważniejszy od rodzinę?! CO?! - powiedziała na jednym oddechu
– Ale... Ja... Dobrze wiesz, że to mężczyzna mojego życia.
– Grr.. Jak ja nie lubię tego wyrażenia. Z resztą jego też nie lubię.
– Coś ty powiedziała?! To jest koniec naszej przyjaźni.
– Najpierw musiał być początek, żeby był koniec. - po tych słowach odłożyła słuchawkę. Od razu ruszyła do szuflady, gdzie trzymała swój notatnik. Otworzyła go i zaczęła pisać.
„Drogi pamiętniku!
To już jutro. Bardzo się boję. Widzę, że moi rodzice nie są nastawieni do tego pozytywnie, ale cóż.. Nie płacze się nad rozlanym mlekiem. Wreszcie zadzwoniłam do Natalii i powiedziałam jej, co myślę. Poczułam taką ulgę. Jeszcze nigdy nie czułam się tak dobrze. Wiem, że zabrzmi to podle, ale dobrze jej tak. Niech wie, co myślę o tym całym Adamie. Ona przez całe życie czepiała się tego, co robię, to i ja raz mogę jej wygarnąć. Co sądzisz o tym, żebym zadzwoniła do Steviego? Chyba to zrobię. Zbieram się w sobie już drugi dzień i teraz właśnie nadszedł czas. To lecę dzwonić. Pamiętniku, a Ty jesteś przyzwyczajony do latania?
Ann.”
Odłożyła notatnik i podbiegła do szafki. Wyciągnęła kartkę, na której widniał ten numer. Zadzwoniła.
– Dzień dobry. Właściwie dobry wieczór, bo u mnie już noc. Z tej strony Ania.
– Witaj. Miło Cię usłyszeć. Powiem Ci w tajemnicy, że wyczekiwałem, aż zadzwonisz. Przygotowana na jutro?
– Yyy... Właściwie tak. Mam jedno pytanie, jak mam pana odnaleźć na lotnisku?
– Wiesz, raczej ja Cię nie ujrzę, ale za to będę trzymał kartkę z napisem Anija, Annii... - dziewczyna zachichotała; musiał to usłyszeć jej rozmówca, gdyż od razu zareagował:
– Bardzo trudno wymówić to imię.
– Są trudniejsze, ale myślę, że Ann, Annie będzie OK.
– Uff.. Kamień z serca, ale jak przyjedziesz, to mnie nauczysz wymowy?
– Jasne, proszę pana.
– Jaki pan? Po prostu Stevie.
– Dobrze, Stevie. Przepraszam, ale muszę kończyć. Za 10 h wylatuję, a jeszcze nie spałam.
– Jasne. Musisz być wypoczęta, bo tutaj czeka Cię mnóstwo wrażeń. To dobranoc
– Dobranoc.- rozłączyła się i położyła się do łóżka. Po upływie kilku minut odpłynęła do krainy snów.
KOLEJNY DZIEŃ
– Aniu! Wstawaj! - głos dobiegał z kuchni.
– Juz.. Jeszcze 5 minutek, proszę! - powiedziała zaspanym głosem dziewczyna.
– Skoro matka nie może Cię obudzić, to ja wchodzę do gry. - krzyknął jak wojownik, po czym wylał na nią kubek zimnej wody. Dziewczyna zerwała się na równe nogi; była cała mokra.
– O nie! Igrasz z ogniem, tatusiu! - wzięła poduszkę w dłonie i bez zastanowienia rozpoczęła bitwę. Ich wybryki kończyły się zazwyczaj podobnie – zniszczoną rzeczą. Dzisiaj walka była zacięta. Nikt nie dawał za wygraną, choć w trakcie tej bitwy pękły dwie poduszki. Pokój Ani pokryty był cały pierzem, a wojna trwała w najlepsze do momentu, aż spadł wazon z kwiatami.
– I co zrobiłaś? - rozpoczęły się oskarżenia.
– Ja?! A kto polał mnie wodą?
– Przecież nie ja.
– Dosyć!!! - krzyknęła mama – Ania na dół, czeka śniadanie, a Ty – wskazała na swojego męża – do łazienki i to natychmiast, bo z kranu kapie. Podporządkowali się rozkazom. Ania i jej ojciec traktowali siebie jak rodzeństwo. Niestety, dziewczyna była jedynaczką ale zawsze mówiła: “mój ojciec zastępuje mi brata”. Ich stosunki zawsze były dobre, lecz czasami bywały też spięcia. Traktowali życie jako jeden wielki żart.
NA LOTNISKU
– Córcia, tylko uważaj tam na siebie. Jakby coś, to czekamy na Ciebie o każdej porze dnia i nocy – powiedziała kobieta ze łzami w oczach.
– Tutaj masz paszport i bilet. - wręczył odpowiednie dokumenty jej ojciec. - Pamiętaj! Jakby chcieli Ci coś zrobić, to wiesz, gdzie celować.
– Paweł. - powiedziała głośnej kobieta, po czym szturchnęła go łokciem.
– Już wystarczy. Przytulcie mnie – powiedziała, a po jej polikach spłynęła łza. - A miałam nie płakać.
– Zobacz na matkę. - szybko skomentował jedyny mężczyzna w tej rodzinie. Twarz kobiety była cała spuchnięta od płaczu, a jej makijaż został rozmazany. Jednak na jej twarzy cały czas widniał uśmiech.
– Za 10 minut odlatuję. Muszę iść, bo się spóźnię.
– Do zobaczenia córeczko. - wzięła ją mocno w swe ramiona. - Jak będziesz na miejscu to zadzwoń.
– Będę pamiętać. - po tych słowach spojrzała na swojego ojca, który stał nieruchomo. Podeszła do niego, spojrzała mu głęboko w oczy i przytuliła najmocniej jak potrafiła. Trwali w tym uścisku dłuższą chwilę, nie odzywając się do siebie.
– Żegnam. - pomachała rodzicom i zniknęła w tunelu, który prowadził do samolotu.
~.~
Dziewczyna zajęła wyznaczone miejsce, z którego roztaczał się piękny widok. Zachodzące Słońce i niebo koloru fioletowego. Jej zachwyt nad pięknem natury przerwał głos pewnej kobiety.
– Dzień dobry. Będę pani towarzyszką przez następne kilkanaście godzin. - uśmiechnęła się.
– Miło mi. Jestem Ania Szczepaniak. - podała jej dłoń.
– Karolina Brooks.
– O ile mnie uszy nie mylą, to nie jest polskie nazwisko?
– To prawda. Lecę do domu, gdzie czeka na mnie mój mąż Luke Brooks.- po tym zdaniu dziewczyna uświadomiła sobie, że zapomniała o swoim chłopaku. Przecież on nawet nie wie, że ja gdzieś lecę; że coś wygrałam. Matko, jak mogłam o nim zapomnieć. Kobieta, z którą siedziała opowiadała dalej o swojej rodzinie, o tym, że zawodowo tańczy, jednak Ania tylko udawała, że słucha. Swoimi myślami była daleko, w Polsce, gdzie jej chłopak Jeżyk umiera pewnie z tęsknoty.
*
Dziewczyna stała właśnie na środku ogromnego lotniska. Owładną nią strach, a nogi miała jak z waty. Szukała Steviego lub kartki ze swoim imieniem, jednak poszukiwania zakończyły się klęską. Pewnie to wszystko było snem, albo zwykła pomyłką. Jej myśli skupiały się wtedy na samych złych scenariuszach. Z zamyślenia wyrwało ją uderzenie w tyłek.
– Auć. Co to miało znaczyć? - krzyknęła, po czym szybko odwróciła się na pięcie. Stał przed nią teraz mężczyzna, który prowadził wózek ze stosem walizek.
– Gdzie pani stoi? Może mi pani zejść z drogi?
– Słucham?! Coś pan powiedział? - podeszła do niego bliżej. - Po pierwsze, nie ładnie tak się odzywać do dam, a po drugie to jak pan jeździsz takim wózkiem. Chyba nie jest normalne, żeby zostać uderzonym wózkiem w tyłek?!
– Faktycznie. Przepraszam, gdzie moje maniery. Już podnoszę pani walizkę. - schylił się, a jego okulary spadły na podłogę. Odbiły się od jego nogi i potoczyły kawałeczek. Dziewczyna ruszyła za nimi i je podniosła.
– A to paaaa...na. - zaczęła się jąkać.
– Dziękuję. – uśmiechnął się od ucha, a jego białe ząbki, aż raziły swoim blaskiem.
- Nie ma jak przyjechać do Stanów i nakrzyczeć na samego Michaela Jacksona, nie? - podrapała się po głowie.
– To się nazywa „wejście smoka”. - zaśmiali się oboje.
– Chwileczkę. Dlaczego teraz nie ma tutaj gromady krzyczących fanek? - po tych słowach chłopak wybuchł takim śmiechem, że wszyscy spojrzeli się na tę dwójkę.
– Bo.. - próbował coś wydukać. - Bo.. Jesteśmy na prywatnym lotnisku. Nie, no.. Żart Ci się udał.
- Poczucie humoru mam w genach, że tak powiem: „wyssane z mlekiem matki”. Hehe. Tyle, że to nie był akurat żart. – pomyślała.
- Muszę już iść, ale mógłbym poznać twoje imię.
- Ania.
- Michael.- podał jej dłoń.
- Akurat Ty nie musiałeś się przedstawiać.
- Nie zaszkodzi jak powtórzę, może zapamiętasz. A w ramach przeprosin dasz się zaprosić na kawę?
- Nie piję kawy i nie przyleciałam tutaj na randki. – nagle ujrzała postać mężczyzny, na którego wyczekiwała. – Lecę, przyjechano mnie odebrać.
- Miło mi było.. – dziewczyny już odeszła – Cię poznać. Jak mogłem wjechać w kogoś wózkiem, a na dodatek w tak ładną dziewczynę. Szkoda, że nie poszła ze mną na lunch. Michael, co się z Tobą ostatnio dzieje?! Nie masz czasu na dziewczyny. Teraz płyta, płyta. – na te słowa zaczął uderzać się w głowę, podobnież ułatwia to zapamiętywanie.
*
Dziewczyna biegła w kierunku mężczyzny, który trzymał kartkę z jej imieniem. Choć starała się nie myśleć, że poznała Michaela Jacksona, jednak tkwiło to w jej głowie.
- Dzień dobry. – powiedziała zdyszana – To ja Ania Szczepaniak.
- O witaj. Przepraszam za spóźnienie, ale te korki na mieście są nie do zniesienia. Jeszcze jakiś wypadek w samym centrum miasta. Wyjechałam pół godziny wcześniej, a i tak się spóźniłem.
- Spokojnie, nie musi mi się pan, yyy… nie musisz – od razu się poprawiła –się tłumaczyć. Nic się nie stało.
- Nikt Cię nie zaczepiał? – zapytał przejęty.
- Nie. – skłamała.
- Mam nadzieję. To co, jedziemy do domu?
- Jasne! Nie powiem, jestem trochę zmęczona.
- Gdzie masz walizki? – zapytał czułym głosem.
- Już daję! – wsunęła mu delikatnie uchwyt od rączki do dłoni.
- Wiem, że na początku to, że jestem niewidomy będzie dla Ciebie trudne, ale z biegiem czasu powinnaś się przyzwyczaić. – poprawił okulary i ruszył pewnym krokiem przed siebie. Dziewczyna musiała praktycznie biec, gdyż Stevie robił tak duże susy. Na parkingu czekała limuzyna i dwóch ochroniarzy.
- To Carl. – pokazał na tego po prawo, który był bardziej postawny. – A to John. – był wysoki i szczupły. Nawet przystojny! – pomyślała dziewczyna.
- Musisz się przyzwyczaić. John będzie się Tobą „opiekował”. – stwierdził, po czym ruszył zadziornie brwiami. Nigdy nie przypuszczałam, że niewidoma osoba może tak zabawnie ruszać brwiami. Najwyraźniej wiele muszę się jeszcze nauczyć.
Podróż minęła bardzo przyjemnie. Rozmawiali, dyskutowali, próbowali się nawzajem poznać. Dobrze im to szło, gdyż Stevie co chwilę rozmieszał Anię. Gdy zajechali na miejsce, oczom dziewczyny ukazał się piękny, biały piętrowy dom i ogromny ogród.
Wróciłam. Przepraszam, że nie było mnie tak długo. Obiecuję poprawę :) Przepraszam, że nie komentowałam. Dajcie mi tydzień, wszystko przeczytam skomentuję, tylko dajcie mi znać, gdzie dodaliście nowe. Możecie to zrobić pod tym postem wraz z opinią :)
PS Mam nadzieję, że nie zostawicie samych linków. (Zostawcie po sobie ślad :D )
Oczywiście już podaje. 1143669.
OdpowiedzUsuńTak jak zawsze wspaniale! Ale ja mam utalentowaną siostrzyczkę! ;D Nie mogę się doczekać następnej! I pojawił się Mike!!! Jak najszybciej rozwiń ich znajomość!
OdpowiedzUsuńJacksonka
No super! Akcja się rozwija.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa jak to by było mieszkać ze Steviem Wonderem. :D Dlaczego mi się nic takiego w życiu nie przytrafi?! :(
Michael! Pojawił się wcześniej niż się spodziewałam. Jestem mile zaskoczona.
Czekam na ciąg dalszy i pozdrawiam. Kinga :)
Widzę, że Mike wkracza do akcji...Ciekawie zapowiada się ta znajomość. Naprawdę fajne opowiadanie...Mam nadzieję, że będzie naprawdę długie! Mieszkać ze Steviem to serio mega szczęście. Fajnie to wymyśliłaś.
OdpowiedzUsuńPozdram. Martuś.
Hej notka super, fajnie się ją czytało, zainteresowałaś mnie i widzę, że Michael wchodzi do akcji, a to cudowna wiadomość.
OdpowiedzUsuńP.S Jak możesz to informuj mnie o notkach na moim blogu, acha i na http://michael-story-about-amy-and-michael.blogspot.com/, nn
Pozdrawiam Hitoshi